Tuesday, April 16, 2024

Mozart za szkłem

 Już połowa kwietnia a jeszcze nie donosiłem o koncercie z serii Mostly Mozart.
Policzyłem, okazuje się, że donosiłem o koncertach z tej serii już 9 razy - pora zaokrąglić licznik.

Tytuł dzisiejszego koncertu - Glass Harmonica.
Bardzo mnie to zaskoczyło, nie kojarzyłem Mozarta z tym instrumentem.
Prawdę mówiąc to niczego nie kojarzyłem z harmoniką szklaną - tak nazywa się ten instrument po polsku - KLIK.
To znaczy, coś mi tam chodziło po głowie, że to coś w rodzaju ksylofonu, brzmi tak jakoś mglisto i wodnisto - zdecydowanie nie mozartowski dźwięk.

Rzuciłem się więc na internet dowiedzieć się co mnie czeka.
Poczytałem i przeraziłem się...
Okazało się, że glass harmonica to najbardziej niebezpieczny instrument w historii muzyki.
Zarówno wykonawcy jak i słuchacze doświadczali ataków paniki, epilepsji, kobiety - poronień - w rezultacie, w połowie XIX wieku, w wielu krajach zakazano grać na nim publicznie - KLIK.

Wynalazcą instrumentu jest Beniamin Franklin - znam to nazwisko - wynalazca piorunochronu.
Poprzedni link wspomina, że wiele lat po jego śmierci, w jego domu, znaleziono zwłoki 10 osób.

Okazuje się, że ma dużo, dużo więcej na sumieniu, tu wspomnę tylko, że jest zaliczony do Siedmiu Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych, oprócz piorunochronu wynalazł również okulary dwuogniskowe i cewnik urologiczny, był pionierem elektrostatyki, oceanografii, elektroterapii - lista jest dużo dłuższa - KLIK.
Musiałem przerwać czytanie relacji o Franklinie bo nie zdążyłbym na koncert.

Czy w takim kontekście dam radę wysłuchać koncertu?
Jak sobie z tym poradził Mozart?
Muzyka mnie nie zawiodła - tu obiecywany utwór W.A. Mozarta - Adagio - KLIK.
Określenie - nie zawiodła - jest w tym przypadku przewrotne - na wstępie pisałem, że instrument brzmi mglisto-wodnisto i na to nawet Mozart nie pomoże.

Przed koncertem nurtowało mnie pytanie - skąd w Australii znalazła się glass harmonica?
Dlaczego nigdy nie słyszałem jej w akcji?

Rzut oka na estradę odpowiedział na to pytanie...


Oni zamierzają grać Mozarta na kieliszkach, szklankach i miskach wypełnionych wodą?
Nie tylko zamierzają, oni (cztery osoby) zagrali i to bardzo melodyjnie, pełnym głosem.

Prócz tego w programie koncertu były transkrypcje utworów Mozarta na różne zestawy ksylofonów, wibrafonów,  marimb i tym podobnych.
Z całym uznaniem dla kunsztu wykonawców stwierdzam, że lepiej się to ogląda niż słucha.

Mostly Mozart (głównie Mozart) oznacza, że będzie jeszcze ktoś inny.
Dzisiaj był to węgierski kompozytor György Ligeti. Znałem kilka jego utworów, podobały mi się.
Dzisiaj grali Chamber concerto przerobiony na ksylofony, wibrafony, marimby - nawet mimo tej przeróbki utwór robił spore wrażenie. 
Wykonanie zgodne z intencjami kompozytora - TUTAJ.
Po powrocie do domu zajrzałem do szafy...

Powyżej próbka posiadanych instrumentów.
Znaki sierpa i młota sugerują, że tego nie napełnia się wodą.
Pora poszukać współwykonawców i GRAMY!

Saturday, April 13, 2024

Rogaining

 Rogaining? Co to takiego?

Kliknijcie w Gógle a duża szansa, że pojawi się lista stron z tematem - Męskie zdrowie.

To nawet by pasowało do mojej płci i wieku, ale dzisiaj nie o tym.
Dzisiaj nasz syn z grupą harcerzy - w tym trójka naszych wnucząt - uczestniczą w zawodach Rogaine.

Rogaining to sport terenowy, odmiana orienteeringu, nazwa to skrót imion trzech Australijczyków, wynalazców tego sportu - ROd-GAIl-NEil - szczegóły i reguły - TUTAJ.

Pewnie sporo osób słyszało o Orienteeringu - zawody na orientację - zawodnik dostaje mapę z zaznaczonymi punktami kontrolnymi. Wygrywa osoba, która w najkrótszym czasie dobiegnie do wszystkich punktów.

W Rogainingu jest odwrotnie - drużyna dostaje mapę, na której zaznaczone są punkty kontrolne o różnej wartości i limit czasu - conajmniej 6 godzin.  Zawodnicy sami planują, które punkty i w jakiej kolejności zdobędą, muszą zmieścić się w limicie czasu.
Jest to sport drużynowy - względy bezpieczeństwa wymagają aby wielogodzinna błąkanina po lesie odbywała się w zespole.

Rogaining odkryłem w okresie mocnego zaangażowania w narciarstwo biegowe. Okazji na trening narciarski na śniegu nie ma w Australii wiele, wielogodzinne bieganie po gęstym lesie wydawało mi się doskonałym substytutem.
Sprawdziło się - to jest rzeczywiście wysiłek porównywalny do maratonu narciarskiego, albo i więcej - mistrzostwa w tym sporcie to 24-godzinna zabawa.
Tu dyplom z pierwszych zawodów w jakich uczestniczyłem...


1994 rok - zgadza się, to był również rok gdy uczestniczyłem w pierwszym maratonie narciarskim.

Osobna sprawa to swoboda w planowaniu trasy - skala możliwości jest ogromna - dłuższa trasa, ale więcej po ścieżkach albo odwrotnie.
Punktów kontrolnych jest tak dużo, że niemożliwe jest dotrzeć do wszystkich w zadanym czasie.
Nieznany las kryje w sobie wiele niespodzianek, trafiają się gąszcza niemożliwe do przebycia, mokradła, bardzo strome zbocza. Do tego trzeba się liczyć z możliwościami innych członków zespołu - samo życie.
Moją silną stroną było planowanie trasy i przewidywanie tras awaryjnych. Konfrontacja mapy z terenem była często zaskoczeniem i wtedy przydawało się to drugie.
Czasami zawody rozgrywane są w dwóch wersjach - dzienna i nocna.

Moimi pierwszymi partnerami byli znajomi z klubu narciarskiego, potem nasze dzieci.
Dzieciom sport bardzo się podobał i kontynuują go w swoich rodzinach.
Osobna kategoria współtowarzyszy to koledzy z pracy - nie byłem osobą zbyt towarzyską w pracy, ale do rogainingu przekonałem kilka osób i tworzyliśmy bardzo zgrane drużyny.

Osobna kategoria to przypadkowi partnerzy.
Organizatorzy zawodów oferują usługę - find-a-partner - skorzystałem kilka razy, rezultaty były różne, ale zawsze ciekawe.

W Australii sezon rogainingu właśnie się zaczyna. W lecie nie można go uprawiać ze względu na ryzyko pożarów.
W naszym stanie Wiktoria zawody organizowane są co miesiąc.
W zimie czasami organizowane jest snowgaine czyli rogaining na nartach - to wyjątkowo mi się podobało.
Brałem również udział w canoegaine - rogaining w kajakach - duża frajda.
Oczywiście istnieje również odmiana rowerowa.

Ciekawostki...
Zdarza się, że podczas wędrówki napotyka się wysypisko grzybów - rydze albo kanie.
Kiedyś moim partnerem był znajomy Polak - nie mógł uwierzyć, że ja zamierzam zadowolić się niewielką garstką. Mruczał pod nosem - wybacz o Boże, zsyłasz nam tu takie dary a ten idiota goni żeby szukać pustych pudełek z dziurkaczami.
Reakcja australijskiej partnerki była odwrotna - patrzyła z przerażeniem jak pakowałem torbę kani do plecaka i nalegała żebym podał jej kontakt telefoniczny - jak nie zadzwonię do północy to powiadomi pogotowie.

Przypadkowa partnerka - Tajlandka.
Po zawodach, gdy zbieraliśmy się do posiłku, stwierdziła, że zapomniała przynieść talerz i sztućce. Ofiarowałem jej swój zapasowy talerz, poradziłem żeby poprosiła o sztućce w kuchni - zdziwiła się - po co? Przecież ja i tak wolę chopsticks - KLIK - a te są wszędzie - schyliła się i poniosła patyczki z ziemi.

Mistrzostwa stanu - 24 godziny - zespół kolegów z pracy.
Po kilku godzinach nadeszła ulewa, dotrwaliśmy jednak na trasie prawie do północy. Zauważyliśmy, że sporo zespołów nie zostaje na noc, zabierają namioty i wracają do domu.
My przenocowaliśmy. Następnego dnia mieliśmy nieco problemów z przekraczaniem wezbranych strumieni, jednego kolegę porwał silny prąd, ale wyłowiliśmy go.
Na koniec nagroda - do końca dotrwało niewiele zespołów i w rezultacie WYGRALIŚMY (w kategorii weteranów).

Informacje dodatkowe...
Organizatorzy zapewniają gorący posiłek.
W przypadku zawodów trwających ponad 6 godzin jest możliwość rozstawienia namiotu.
Zawsze korzystałem z tej możliwości.

Wygląda na to, że w Polsce nie jest to popularna rozrywka, jedyny aktywny link jaki znalazłem jest - TU.

Thursday, April 11, 2024

Dobroczynność na etacie

 Wiele razy wspominałem na tym blogu o swojej działalności w Stowarzyszeniu św Wincentego a Paulo - Vinnies.

W ostatni wtorek odbyło się kolejne, comiesięczne, zebranie.
Takie zebrania trwają troszkę ponad godzinę i od dłuższego czasu nuży mnie ilość biurokratycznych procedur, które omawiamy.
Właściwie to nawet nie omawiamy, raczej przyjmujemy do wiadomości długą listę otrzymanej korespondencji, informacje, że coś się zmieniło w radzie rejonu, że oddziały Stowarzyszenia w Indiach i na Filipinach, który wysyłamy na Święta skromne dotacje, odpowiedziały(albo nie odpowiedziały) na nasz email.
Oczywiście sprawdzamy jak nasze wydatki i przychody mają się do planowanego budżetu.
Poza tym - krótka modlitwa, refleksja duchowa, omówienie istotnych spraw w wizytacji ostatniego miesiąca. 
Jeśli zostało trochę czasu to rozmowy na luźne tematy.

Jak wspomniałem te zebrania coraz bardziej mnie nużą.
Wydaje mi się, że dawniej więcej czasu mówiliśmy o sprawach osób, którym pomagamy i o sobie.

Oczywiście tu wychodzi na jaw mentalność staruszka, który woli poplotkować niż analizować problemy finansów i polityki niskiego szczebla.
Jednak jako osoba profesjonalnie doświadczona w analizie danych zajrzałem do sprawozdania finansowego naszej organizacji a tam...
Rok finansowy 2022/2023 
- otrzymane dotacje - A$11,700 tys - spadek o $800 tys
- dochody sklepów Vinnies - A$61,500 tys - wzrost o A$15,000 tys (odbicie po Covidzie)
- bezpośrednia pomoc - czyli to co my robimy - A$23,900 tys - wzrost o A$1,900 tys
- płace personelu - A$48,200 tys - wzrost o A$6,400 tys.

Czyli na każdego dolara pomocy dla potrzebujących płacimy dwa dolary naszym urzędnikom.
Przypomnę, że obsługa sklepów przynoszących taki dochód to są bezpłatni ochotnicy, to samo osoby wizytujące potrzebujących.

Oczywiście żeby sklepy mogły sprawnie funkcjonować muszą mieć zapewnione odpowiednie lokale i wyposażenie a to kosztuje, ale jednak fakt pozostaje faktem - nasza organizacja jest bardziej potrzebna biurokratom niż biedakom.

Gdybyśmy tak z dnia na dzień przestali istnieć, to biedni jakoś by sobie poradzili, ale około tysiąca urzędników straciłoby pracę.

Przypominam sobie wspomnienia znajomego weterana naszego Stowarzyszenia - jak to było 50 lat temu - zebrania odbywały się co tydzień, cała pomoc dla potrzebujących pochodziła z dotacji zebranych podczas zebrania.

Świat się zmienił.

Saturday, April 6, 2024

Gdzie raki zimują

Książka Where the Crawdads Sing - polski tytuł Gdzie śpiewają raki...

Dość dawno temu zauważyłem na różnych platformach internetowych zachwyty nad tą książką - tutaj wersja polska - KLIK.

Nie mogłem się doczekać na tę książkę w kolejce, zbliżało się spotkanie klubu książki, na półce w bibliotece zauważyłem dysk z filmem - wypożyczyłem.


Obejrzałem i przyznaję, że film mnie mocno wzruszył i mi się podobał mimo ogromnie naiwnej fabuły.
Dopiero wtedy spojrzałem na opinie czytelników i zdałem sobie sprawę z różnicy odbioru filmu i książki.

Wspomniałem naiwną fabułę - w filmie nie ma czasu analizować szczegółów, akcja goni dalej.
W książce musisz przewrócić kartkę, zanim to zrobisz możesz jeszcze zastanowić się nad tym co przeczytałeś.

Na platformie Goodreads książkę oceniło prawie 3 miliony czytelników - ocena 4.4/5, 1.8 miliona osób dało 5 gwiazdek.
1% (32 tysiące) dało jej jedną gwiazdkę - większość komentarzy to - po 50 stronach już nie mogłam czytać takich nonsensów.

Te na piątkę - zakochałam się w tej książce, nie mogłam odłożyć, nie mogę wyrazić jak idealna książka to jest...

Nadal spróbuję zajrzeć do tej książki - sprawdzić czy styl pisania w jakiś sposób przyćmił ewidentne nonsensy fabuły.

Zastanawiam się - czy odbiór tego typu książki świadczy cokolwiek o ogólnym poziomie intelektu czytelnika/czki?
Czy przekłada się na odbiór informacji w praktycznych dziedzinach życia - polityka, relacje społeczne, praca?

Wednesday, April 3, 2024

I po Świętach

Wielkanocna Niedziela.

Msza o 9 rano - nie było łatwo, ale osoba księdza odprawiającego mszę rozbudziła nas na dobre...


Ksiądz Antoni, który 2 lata działał w naszej parafii i za każdym razem cieszył nas jakimś dowcipem.

Potem na farmę zjechała cała rodzina - wiele krzyku i radości i świetna wyżerka.
Najmłodsza wnuczka - Gracie - skorzystała z okazji pojeżdżenia na koniu...

A ja skorzystałem z okazji i przymierzyłem jej kapelusz... ależ to odmładza!

Poniedziałek - śmigus dyngus - był raczej symboliczny.
Prima Aprilis - tutaj nie było żartów - wspominałem, że mieliśmy wyjątkowo suche luty i marzec, 1 kwietnia natura nadrobiła wszystko w kilka godzin.
Na dodatek ziemia była tak wyschnięta, że błyskawicznie wessała te 6 centymetrów deszczu i zasadniczo obyło się bez zalanych dróg.

Do domu wróciliśmy we wtorek - cicho, szaro, chłodno.

W środę rano włączyłem radio - kantata J.S. Bacha - Ich habe genug (Mam już dosyć) - KLIK.

Zamyśliłem się odrobinę...
Jakaż prawda -
Wydaje mi się że miałem wyjątkowo udane życie i nie oczekuję już niczego więcej od tego świata.
Z drugiej strony - świat chyba nie oczekuje że jakoś zdołam się wypłacić/odwdzięczyć za wszystko dobro jakie mnie spotkało - no bo nie zdołam - a więc chyba też ma już dosyć mojej obecności.

Koniec zamyślenia - pora wstać i powycierać kurze w kątach.
A niech to jasny piorun! - pomyślałem na widok pająka na suficie.
Jan Sebastian Bach natychmiast zapewnił odpowiedni akompaniament - kantata SindBlitze, sind Donner... (Są błyski, są grzmoty..)

Saturday, March 30, 2024

Wielkanocne, wiejskie klimaty

Wielkanoc, tradycyjnie spędzamy ten okres na farmie u córki, 120 km od Melbourne.

Tradycyjnie?
Zerknąłem na swoje wpisy - Wielkanoce na farmie ustały od początku Covidu a więc to jest powrót po długiej przerwie.
Przyjechaliśmy już w czwartek aby nasiąknąć wiejską atmosferą.
A więc...
- krowy u sąsiada...


- owce na własnym terenie, godzina 10 rano a one już odpoczywają w cieniu, no tak, mają już za sobą 3 godziny strzyżenia trawy...


W Wielki Piątek odwiedzamy najbliższe miasteczko...
Kościół katolicki...



Wielkanocna msza o 9 rano :(
Tak rano wstać, przygotować się, dojechać?
Na wszelki wypadek sprawdzam ofertę konkurencji - na przeciwko jest kościół wykorzystywany na zmianę przez Anglikanów i Uniting Church - msza o 10:30.
No nie wiem na co Bóg nam pozwoli.

Kilka kroków dalej - Wetlands czyli mokradła.
Teoretycznie - w marcu spadło w tych okolicach 3 mm deszczu, w lutym niewiele więcej.
Wodę trudno wypatrzeć, trzciny jeszcze nie uschły.
Na szczęście wokół mokradeł umieszczono wizerunki miejscowej fauny...


Co innego rodzaj ludzki.
W miasteczku ruch - okoliczni farmerzy robią ostatnie zakupy, na szosie ruch - okropnie silne motocykle, samochody z przyczepami wypełnionymi rowerami i innym sprzętem...

Wycofujemy się na cichą i spokojną farmę.
Późnym popołudniem dobiegają nas odgłosy strzałów - sąsiad próbuje pozbyć się królików.

Mam nadzieję, że do niedzieli wszyscy załatwią swoje przyziemne sprawy i zapanuje spokój.

Wszystkim czytelni(cz)kom blogu życzę pogodnej, radosnej Wielkanocy... i PrimaAprilisowego Śmigusa bez oszukaństwa.

Thursday, March 28, 2024

Protokół Warszawski

 


Tylko w marcu dwie książki napisane po angielsku z Polską w tle.

Protokół warszawski - słyszeliście o czymś takim?
Nie jestem pewien czy wielu czytelników, którzy ocenili książkę zdecydowanie wysoko - 4/5, znalazł w książce wyjaśnienie.
Ta książka to 15-ta pozycja w serii książek o działalności niejakiego Cotton Malone, wydana w 2020 roku, od tego czasu Steve Berry napisał trzy nowe książki.

Jeśli chodzi o treść to po pierwsze - pierwszy rozdział - tortury w więzieniu na Rakowieckiej, dwa rozdziały dalej - tortury w zamku na Słowacji.
Między torturami są ostre strzelaniny, odniosłem wrażenie, że każda licząca się postać została zastrzelona na śmierć trzy razy i nadal trzyma sie dobrze i robi coś okropnego.

A między strzelaniną i torturami?
Przypadkowe, ale całkiem istotne i dobrze rozpoznane sytuacje z historii Polski.
Równie dobrze przedstawiona topografia Krakowa, Wieliczki.

Zarys fabuły - pierwsza kadencja prezydent Polski dobiega końca, bardzo zależy mu na tym aby wygrać nadchodzące wybory i rządzić kolejnych 5 lat, ale doszła do niego informacja, że szykuje się licytacja dokumentów, które mogą go całkowicie skompromitować. 

Warunkiem przystąpienia do licytacji jest dostarczenie którejś z relikwii bezpośrednio związanych z męką i ukrzyżowaniem Jezusa. A więc - krew, gwóźdź z krzyża, włócznia, którą przebito Jezusowi bok, gąbka na której podano Mu ocet, korona cierniowa...
Na licytację stawiły się Rosja, USA, Iran, Korea Północna, Chiny. Zgłosiły się również Niemcy i Francja, ale nie dotarły.
Równolegle toczy się przepychanka między prezydentem Polski i prezydentem USA (tu karykaturalna postać Trumpa). USA chce wybudować w Polsce bazę rakiet dalekiego zasięgu, prezydent tego nie chce.
Ciekawe, że autor opisuje ile trudu i heroizmu wymagało w Polsce obalenie komuny a z działań prezydenta jasno wynika, że ma on władzę absolutną, którą może stracić w wyniku wolnych wyborów a jeśli straci to Polska zostanie rozszarpana przez supermocarstwa.

Moja ocena - absolutnie nie mój klimat - morderstwa, tortury. Z drugiej strony jednak sporo rzetelnie przedstawionych informacji historycznych. Z trzeciej strony - cała sprawa nie ma sensu, ale to chyba teraz nikomu nie przeszkadza